Plan trasy przez Alpy - opisy dróg i miejsc. Eurotrip 2016 - podsumowanie 10 państw, 20 dni - draVska
Plan trasy przez Alpy - opisy dróg i miejsc. Eurotrip 2016 - podsumowanie 10 państw, 20 dni

Plan trasy przez Alpy - opisy dróg i miejsc. Eurotrip 2016 - podsumowanie 10 państw, 20 dni

Brak komentarzy
     Człowiek nie pamięta dni. Człowiek pamięta emocje i momenty. To dla nich żyjemy. I to je wspominamy. Czasem ze łzami w oczach, czasem ze złością czy rozczuleniem...
     Cieszę się, że będzie mi niejednokrotnie uśmiechnąć się do wspomnień.

Żeby stworzyć coś pięknego i przeżyć niesamowite chwile, tak jak w naszym przypadku, potrzebujesz:
- 1 motocykl
- 2 osoby
- 10 państw
- 20 dni
- 6000 kilometrów
- Setki przygód
- Tysiące chwil, momentów i emocji

Wymieszaj to wszystko ze sobą starannie, a uzyskasz wspomnienia na całe życie...  :)

OBEJRZYJ TO W YOU TUBE (playlista wszystkich filmów z tej podróży):

Dzisiaj małe podsumowanie naszego tripa po Europie, a właściwie jej 10 krajach:
  1. Anglia
  2. Francja
  3. Włochy
  4. Luxemburg
  5. San Marino
  6. Watykan
  7. Belgia
  8. Niemcy
  9. Austria
  10. Monako
Wpisy z kolejnych dni i odwiedzonych krain:




Dzień 1 - Dover (UK), Troyes (Francja)
     Na trasie Oxford - Dover, na prom, natrafiamy na kilkudziesięcio (!) kilometrowy korek spowodowany zaostrzeniami na granicy Francuskiej. Strona francuska podjęła decyzję o wybiórczym sprawdzaniu aut i ludzi. Większość kierowców aut, nieprzygotowana na taką sytuację stoi na autostradzie bez możliwości zawrócenia. My motorem, więc filtrujemy i dojeżdżamy do promu, choć nie na 10:00, a na 13:00. Przed wjazdem na prom spotykamy Polaków - Krysię i Roberta, którzy opowiadają nam, że jechali do promu od godziny 23:00 dnia poprzedniego. Ponad 12 godzin! W końcu wypływamy, a nad głowami i portem lata helikopter BBC News… Później, będąc już po stronie francuskiej, dowiadujemy się z wiadomości, że trwało to bardzo długo, a osobom w samochodach zrzucano nawet wodę z helikopterów.

Patisserie - boulangerie Cukiernie / piekarnie nawet na odludziach serwują pyszną kawę i świeże wypieki


     Pierwsze dwa dni na stałym europejskim lądzie stoją pod znakiem ‘przelotowym’ – zależy nam na dostaniu się jak najszybciej w rejon Alp. Podróżując przez Francję mam permanentne przeświadczenie o tym, że jestem w domu. W Polsce. Piękne łany zbóż, łąki pełne maków, chabrów i kąkoli, duże murowane domy, duże podwórza, tu i ówdzie kombajn, szerokie trasy, i wszechobecne lasy... Piękny kraj, jak i Nasza Polska. W porównaniu z Anglią jest tu jakby swobodniej, a na wsiach panuje słodkie lenistwo, bez tego 'brytyjskiego porządku'. Zrobiliśmy blisko 700 km, dotarliśmy do pierwszego miejsca noclegowego w Troyes - hotele F1 to świetne rozwiązanie – człowiek może się wyspać za małą kasę (25 euro za noc w pokoju dla dwóch osób ze wspólną łazienką).


:)Dzień 2 - Szampania i Annecy, zimowa stolica Francji.

     Zaliczamy ten dzień do mega udanych. Przejechane ponad 450 kilometrów z Troyes, przez Dijon, do zimowej stolicy Francji - Annecy.
     Francuzi to bardzo ciepły i przyjazny naród. Choć mało kto tutaj mówi po angielsku, wiele osób nas zagaduje. Pytają o kraj, z którego pochodzimy, widząc Polskie flagi na motorze i kaskach mówią, że Polska jest 'superb', a zachęceni naszymi uśmiechami rozmawiają i życzą 'Bon Voyage' po ich kraju. Na parkingu przy markecie byliśmy 10 minut, a podeszły do nas 3 osoby, pogadać o podróży i motorze, powiedzieć, że ktoś z ich rodziny czy znajomych był w Polsce, życzyć udanej wycieczki. Miły i otwarty naród.  Wiele osób nam macha, gdy przejeżdżamy. Jestem zadziwiona dużą otwartością ludzi, która jest tak niespotykana w UK.
     Bardzo podoba mi się też zwyczaj motocyklistów, pozdrawiania się znakiem pokoju, co dla nas było sporą nowością. W Anglii raczej stosuje się skinienie głową (chyba ze względu na manetkę gazu...), a takie machanie i pokazywanie rękami dwóch palców ułożonych w znak peace jest na prawdę spoko. Nawet lokalsi na skuterkach machają.
Region Szampanii (Champagne), przez który podróżowaliśmy do Annecy, nas zauroczył. Wzgórza usłane winnicami, malownicze widoki, malutkie piekarenki gdzieś na bezdrożach oferujące ciepłe wypieki i pyszną, aromatyczną kawę sprawiły, że stawaliśmy częściej, niż to było przewidziane. A do tego te wszechobecne pola słoneczników i winnice – człowiek jedzie i zapomina o trasie, podziwiając widoki. Małe stacje benzynowe oferują tańsze paliwo niż na głównych trasach. Warto też zjeść śniadanie w lokalnych „Boulangerie - patisserie”, piekarniach/cukierniach serwujących poza wypiekanymi pysznościami, świeżą, pobudzającą kawę w niskich cenach.
Koło tego po prostu nie da się przejechać obojętnie! Meandry rzeki Ain z tarasu knajpki „Le Regardoir Sarl” przy zjeździe z trasy D-470. 
Meandry rzeki Ain
        Wielkie jezioro Lac d'Annecy w miejscowości Annecy na tle potężnych gór, które je otaczają, robi wielkie wrażenie! Łapie nas tam ulewa tak straszna, że w przeciągu 5 minut przesiąkam do suchej nitki, a panie w Mc Donaldzie, gdzie się chowamy przed deszczem, mopują pod nami podłogę ze strumieni deszczówki, jakie z nas spływają... Trochę nam głupio, ale co zrobić, gdzieś musieliśmy się schować. Bierzemy po wrapie z krewetkami (dostępne tylko we francuskich macach! Cena 4,75e) i jedziemy szukać noclegu – mieliśmy spać pod namiotem, ale ulewa skutecznie wybiła nam to z głowy. Przy okazji ulewy wychodzi szydło z worka – które membrany się sprawdzają przy takim urwaniu chmury, a które niestety nie… (o tym przeczytasz tutaj i tutaj). Na szczęście przez noc wszystko wysycha i możemy śmiało jechać dalej. Nocleg znaleźliśmy na popularnym Booking.com– okazało się, że nawet w takiej popularnej miejscowości można wygrzebać coś za nie więcej niż 35e. 


Dzień 3 - Briançon we Francji

     Rano tankujemy motocykl – tutaj trochę drożej niż w Szampanii – o kilka euro centów (około 1,45e). Poranna kąpiel w lazurowej wodzie górskiego jeziora Lac d’Annecy szybko nas rozbudziła. Obraliśmy trasę przez kręte alpejskie drogi, omijając główne szlaki. Przejazd obfitował w fenomenalne widoki i sprawdzenie umiejętności Marka jako kierowcy – ciasne, wąskie dróżki, często „zakorkowane” przez krowy z dzwonkami, niczym te z reklam czekolady. Przełęcze, granie, poszarpane szczyty, wieczne zmarzliny i śnieg na przełęczach – tyle tych zachwytów jednego dnia, że ciężko pozbierać myśli. Ten dzień pozamiatał nas totalnie! ;)Nawet nie wiem od czego zacząć... Może nie zrobiliśmy jakiejś zawrotnej ilości kilometrów, ale za to jakie cuda widzieliśmy... !  Przecież nie chodzi o klepane bezmyślnie kilometry, a o poznawanie nieznanego, odkrywanie, odczuwanie i przeżywanie....
Droga D927 wiedzie nas przez przełęcz Glandon (1924m n.p.m.), która otworzona jest od czerwca do października. Dalej zatrzymujemy się przy dwóch zaporach wodnych – jedna z nich utworzona na rzece Durance tworzy jezioro Serre-Ponçon. Towarzyszą nam duże amplitudy – od 16 do 31 stopni, w zależności od wysokości.  Kręte drogi alpejskie, krowy z dzwonkami, niczym te z reklam Milki... 
Musimy w pewnym momencie objechać zawalony tunel (zawalił się w 2015 roku zabierając ze sobą kilka istnień). Wybieramy drogę przy samej przepaści, w oddali widać tęczę przy wodospadzie spadającym ze skał po przeciwnej stronie. 
Nocujemy na kempingu Five Valleys w Briancon (30e). Czas na degustację – kupiliśmy w pobliskim markecie całą reklamówkę dziwnych, francuskich produktów, których nie znamy. Wieczorem przekonujemy się co to takiego. Jedne rzeczy przepyszne, inne niestety kompletnie nie w naszym guście, ale fajnie, że udało się spróbować czegoś innego. Jedno jest pewne – nawet tanie wino we Francji smakuje najlepiej :)
Okolice przełęczy du Glandon

     Mapka podzielona na dwie części ze względu na brak objazdu w mapach google tunelu w górze, który zawalił się i od 3 lat jest odbudowywany.


Dzień 4 - Przełęcze i miasto Cuneo we Włoszech
      Kolejnego dnia różnice temperatur nie przestały nas zaskakiwać - z 29 stopni po pół godziny zrobiło się 14,5. Warto więc pamiętać o zróżnicowanym stroju – zarówno na te upalne dni, jak i na chłodne warunki na dużych wysokościach. 
     Nachodzi mnie taka dygresja - dlaczego w każdym państwie i języku Włochy to Italia, Italy? A u nas Włochy? Jak skręcone kudły jakiejś... Chyba nigdy tego nie pojmę, jak można było spieprzyć tak piękną, śpiewną nazwę Włochami? :P (dla chętnych tutaj wytłumaczenie prof. Miodka dlaczego właśnie Włochy, a nie Italia).
     Jadąc bocznymi drogami docieramy do przełęczy Agnel 2744m n.p.m. (Col Agnel, choć wszyscy lokalsi nazywają ją z angielska Angel - Anioł), gdzie przekraczamy granicę. Mieliśmy dużego farta, ponieważ dotarliśmy w momencie, gdzie dookoła nie było ani jednej chmurki. Dało nam to chwilę na cyknięcie fajnych zdjęć, bo jest to jedna z piękniejszych przełęczy. Jednak 5 minut po naszym przyjeździe, z dołu napłynęły gęste, białe obłoki, które schowały w puszystych kłębach cały widok i wszystkie świstaki biegające po łąkach (na prawdę tam są!).
     Droga po stronie włoskiej wspaniała, zrobiliśmy kilkaset zakrętów, co najmniej! Momentami na prawdę było ciasno i stromo, z boku przepaść... i jak tu się mijają kierowcy busów?? Marek był w żywiole i każdy zakręt pokonał zjawiskowo, mimo przeładowanego motoru i mnie w postaci plecaczka. Szkoda tylko stopki – mocno ją starliśmy, gdy motor kładł się na bok. Za to opona – kleiła się jak na traku !
Na dalszej trasie mijamy miejscowość Isola 2000, która leży przy granicy Francji z Włochami i przejeżdżamy przełęczą Lombard ( 2350 m n.p.m.), która stanowi kolejną przejezdną granicę między tymi Państwami.
     Po drodze na kolejnej przełęczy Col d'Izoard (2360m n.p.m.) mnóstwo bajkersów, z kilkoma mieliśmy okazję porozmawiać. Każdy ma ciekawe opowieści i doświadczenia. Bardzo dużo par takich jak my - podróżujących po Europie na motorze. Fajną sprawą na drodze dojazdowej do przełęczy d’Izoard jest również fotograf stojący na jednym z lepiej wyprofilowanych zakrętów. Cyka fotki motocyklistom, które później można ściągnąć z jego strony WWW (w sklepiku na przełęczy jest namiar na stronę i wizytówki tego fotografa). Niestety ceny bez wodnego logo już kosmiczne (15 euro za zdjęcie). Nas to jednak nie obchodzi -  to co dzisiaj nagrałam z GoPro będzie cieszyć nasze oczy nawet jak będziemy dziadkami :)
Obiad na wsi we Włoszech. Lokalna restauracyjka prowadzona przez jedną trzypokoleniową rodzinę. W ogródku przy restauracji sami lokalsi. Pierwszy raz w życiu nie dostaliśmy menu. Do wyboru były kolejno dwie potrawy na przystawki, pierwsze danie, drugie i deser. Kompletnie nie potrafiliśmy się dogadać, bo nikt nie mówił tutaj po angielsku, stanęło więc na tym, że kelner (syn właścicieli) przynosił nam po kolei wszystko i pokazywał co to jest. Na migi i z kupą śmiechu udało się w końcu coś wybrać. Było smacznie i wesoło przez brak wspólnego języka. Wskakujemy na motocykl, a wszyscy z kuchni wychodzą nam pomachać przed odjazdem – co za klimat!
Decydujemy się na objazd deszczową doliną, za którą chcemy zanocować i nazajutrz ruszyć w kierunku drugiego najgłębszego przełomu rzeki w Europie -  Verdon we Francji. 
W Cuneo jemy pyszne lody z knajpki, gdzie sami je produkują. A potem trafiamy do Matteo - własciciela B&B Dolce Caraglio, gdzie spędzamy świetny wieczór - okazuje się bowiem, ze Matteo również jest motocyklistą. Nasza beemka stoi koło jego, na prywatnym ogródku ;) Nam tematy się nie kończą, a lokalna pizza smakuje za-je-biście! :)
     Filmik z trasy pokazuje włoską stronę i troszkę francuskiej, na przełęczy Agnel, gdzie zalega jeszcze śnieg + kamień dzielący stronę włoską i francuską. Jest kozacko! :)
Część I mapki kończy się niespodziewanie z nieznanej przyczyny, prawdopodobnie nie da się dzisiaj już przejechać do końca tam, gdzie myśmy jechali i Google nie chce wyznaczyć nam tamtędy szlaku (Przez Moulines - en Queyras). Jest sezonowo zamykana i tylko w okresie letnim jest dostępna i przejezdna.

Dzień 5 - Kanion Verdon we Francji
My znów we Francji.
   Zaczynamy od bocznych dróg i przejeżdżamy przełęczą Couillole (1678m n.p.m.) na drodze D30 (znalazłam na znaku vlepy motocyklistów ze Szczecina – pozdrawiam!)  i dalej drogą D28 do przełęczy Vasson (1662m n.p.m.).
Droga ku Verdonowi D2202 to chyba jedna z piękniejszych tras, jakie przemierzyliśmy. Wijąca się wśród bordowo – fioletowych skał i gór, gdzie aż 17 tuneli (tyle naliczyłam, ale z pewnością jest ich więcej) zostało wydrążonych w skałach, a gdzieś daleko na dnie przepaści płynie górski potok o lazurowym kolorze wody. Dalej, przez Saint-Julien-du-Verdon, aż do jeziora LAc de Sainte Croix, nad którym położony jest Camping la Source, gdzie znaleźliśmy jedyne miejsce na nasz namiot (objechaliśmy wszystkie campingi i wszystko było już zajęte, dlatego warto zaklepać sobie miejscówkę wcześniej). Za to miejscówka okazało się super – położone z dala od turystycznej części, z dojściem nad wodę przez zaciszne polną drogę.
Przełom rzeki Verdon - drugi najgłębszy przełom w Europie
Wszędzie grają swoją muzykę cykady. Tak głośno, że momentami potrafią zakłócić rozmowę, a pierwszej nocy ciężko było zasnąć (tak! są aż tak głośne! włącz głośnik i sprawdź tutaj), trzeba się do nich przyzwyczaić – drugiej nocy było już ok. 
Coś nam trochę przez ostatnie 2 dni powietrza ubywało w tylniej oponie i trzeba było uzupełniać na stacjach benzynowych. Kompresor można dostać za darmo, ale uwaga – we Francji bez problemu, ale we Włoszech tylko w określonych godzinach. Podczas sjesty nikt nic nam nie da i nie pomoże, bo to przerwa, która jest prawie święta. ;)
     Trochę słabo w tej Francji też z knajpami. Po godzinie 12:00 do co najmniej 18:00 można zapomnieć o zjedzeniu czegoś innego niż hot - dog. Owszem, restauracje są i prosperują, ale jedzenia nie uświadczysz. Tylko napoje, lody i kawa. Sjesta. Możesz krzyczeć, tupać, prosić, błagać - nie ma. Sjesta i już. Brzmi to trochę jak jakaś masakra -.- ale w rzeczywistości to jest po prostu zdrowe - przerwa to przerwa! :)
Uwaga alergicy!
Początkowo zastanawiały nas natomiast wielkie kokony – gniazda na niektórych sosnach. I spacerujące gęsiego, włochate gąsienice. Po powrocie poszperaliśmy w sieci i uwaga – należy wystrzegać się zarówno tych kokonów, jak i gąsienic. Francja i Włochy mają wielki problem z korowódką ćmą, której gąsienice bardzo uczulają i powodują, że co roku wiele osób ląduje w szpitalach z podrażnieniem układu oddechowego lub skóry. Na szczęście nam, mimo kompletnej niewiedzy, udało się uniknąć spotkania trzeciego stopnia z tymi milusińskimi.


Dzień 6 - Saint Tropez i Cannes we Francji


Po pozwiedzaniu okolic Kanionu Verdon i objeżdżeniu okolicy (co warto zrobić – wspaniałe widoki i trasy!) ruszyliśmy dalej, na Francuską Riwierę. Na drodze D71 odwiedziliśmy Pont l’Artuby 182m – najwyższy most Francji, z którego można skoczyć na bungee. Patrząc w dół kręci się w głowie – a sam skok – to musi być przeżycie ) koszt to około 100e za skok.  Polecam również drogę D23 - to taka „perełka” do przejechania dla odważniejszych, a w nagrodę dostajemy bajeczne widoki na przełom Verdon.
Kolejnymi przystankami w naszej podróży stały się słynne miasta Riwiery Francuskiej - Saint Tropez i Cannes. Szczerze mówiąc tym pierwszym mocno się rozczarowaliśmy.  Chyba oboje spodziewaliśmy się czegoś bardziej… nie turystycznego. A okazało się, że miasto słynnego żandarma granego przez Louisa de Funes niczym specjalnie się nie różni od innych nadmorskich miejscowości, poza tym, że jest tam drożej.  Tłoczno, głośno, posh i ciasno. Zjedliśmy lody i uciekliśmy dalej.
     Ruszamy dalej, jedziemy do Cannes.
Andrzej Wajda, Różowa Pantera czy Sharon Stone - to tylko niektóre z odcisków w alei gwiazd, które udało nam się odnaleźć. W Cannes gwiazdy chodzą też ulicami. Podejrzewam, że kreacja niejednej mijanej Pani, była droższa, niż nasz motocykl. Trafiliśmy na odbywający się tu festiwal sztucznych ogni. Niebo przez prawie pół godziny błyszczało kolorami tęczy, a my delektowaliśmy się winem i francuską kuchnią, klaszcząc 88-letniemu dziadkowi, który obchodził urodziny z przyjaciółmi w tej samej restauracji, w której jedliśmy kolację. Francja ma w sobie coś z magicznej atmosfery. I to nie tylko na wsi, która tak nam się spodobała.
W całym mieście ochrona i zabezpieczenia bardzo wzmocnione po wydarzeniach w Nicei. Ulice obstawione żandarmerią i uzbrojonymi wojskowymi. Kontrole, patrole... Pancerne wozy blokują deptaki, a uzbrojeni po zęby żołnierze o śniadych cerach, patrolują ulice. Mimo to ludzie wylegli licznie na ulice, co najważniejsze, nie dają się zastraszyć. Miasto tętni życiem, mimo późnej godziny. Oby tak dalej Francuzi, nie dajcie się!


Dzień 7 - Nicea we Francji i Monte Carlo w Monako

  Droga do Nicei. Ciepło, cieplej – gorąco! Jedziemy bocznymi wąskimi drogami w samych ciuchach letnich, bez stroi typowych dla motocyklistów. Słońce przyjemnie muska skórę. Póki co tylko dłonie mamy opalone i to na ciemno śniady kolor. Tylko dłonie wystawały z kombinezonów. Mijamy pola i lasy, a otoczenie powoli zmienia się na winorośle, palmy i suche pagórki...
Nagle dojeżdżamy. Nicea. To tutaj nie tak dawno, bo zaledwie kilkanaście dni temu, szaleniec odebrał życie tylu niewinnym osobom, w imię herezji. Postanowiliśmy zmienić trasę, odwiedzić to miejsce i oddać milczącą cześć osobom, które straciły tu życie. 
Telefon pika co chwilę. To Mama, martwi się, że tam jesteśmy. Nas ściska w dołku na samą myśl o tym, co tu się stało. Co działo się na tym deptaku, zaledwie kilka dni temu. 
Ulica po obydwu stronach i park, wraz z wielką karuzelą, zatopione są w tysiącach kwiatów i wiązankach. Ludzie przystają skłaniając głowy w milczeniu.  Przechodzą nas ciarki na widok deptaka i setek smutnych ludzi. Chcemy jak najszybciej stąd odjechać... I my składamy milczący hołd ofiarom niedawnej tragedii i ruszamy dalej. 
Jedziemy w stronę Monako, drogą M6096 nad samym morzem Liguryjskim. 
Miasto Monte Carlo - tu odbywa się Grand Prix F1. I to tutaj, nawet w tunelach, asfalt ma błyszczące kryształki, niczym te od Svarovskiego ;) Przytłacza trochę wszechogarniający przepych. Maybach, Bentley, Rolls Royce i marki aut, których nawet nie znam. Jachty pomalowane flip flopem (tak!!) z wypolerowanymi dębowymi pokładami, większe ze 30 razy od naszego domu. 
I paradoks tego państwa -  kontrastujące z tym wszystkim budynki mieszkalne zwykłej klasy robotniczej, gdzie odrapane okiennice, maleńkie balkoniki ciasnych mieszkań i porysowane mury wcale nie pokazują, żeby było to tak słynne Państwo pełne bogactwa i luksusu.
Jadąc nadmorskimi drogami (choć niedaleko w głębi lądu są również piękne, kręte ścieżki!) odwiedzamy Finale Ligure, skąd dostajemy się do samotnie położonego domu w górach – chyba najfajniejszego B&B, jakie znaleźliśmy (link do B&B Nelly G w Carbucie tutaj). 
W restauracji znajomego, do którego zaprasza nas Sonia (właścicielka domu, w którym nocujemy) dostajemy na kolację poza 5 przystawkami, najlepszą paellę w życiu. Owoce morza z porannego połowu, tańce, śpiew, całe pokolenia włoskich rodzin z dziećmi i pyszne domowe wino, które rozlewano na 2 litrowe dzbany. Nikt nie spodziewał się takiego miejsca w środku górskich pustkowi.

Dzień 8 i 9 - Brescia i jezioro Garda we Włoszech  
Rano, po śniadaniu ze świeżo upieczonego przez Sonię chleba, ciasta i warzyw z ogrodu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety – przypadek rządzi się własnymi prawami i przez noc zeszło nam całe powietrze z opony. Niedziela rano, w najbliższym miasteczku żywego ducha, a stacja benzynowa zamknięta.
Dopatrzyliśmy się dziadka w garażu, który obierał pomidory. Podjechaliśmy z minami jak zbite psy i na migi, przy użyciu licznych onomatopei i najprostszym angielskim staraliśmy się zobrazować, że zeszło nam powietrze z opony i szukamy miejsca, gdzie można by ją było napompować.  Dziadek zasępił się, popatrzył na nas z niezrozumieniem. A po chwili jego twarz się rozpromieniła i krzyknął tak, że echo odbiło się od gór: 'Aaaaaa! Compressore!!!', po czym wcisnął mi w dłoń nożyk i na wpół obranego pomidora i przyniósł z głębin garażu… compressore! :) Powtarzał to słowo później przez cały czas i już nigdy nie zapomnimy, jak prosić o kompresor we Włoszech.
Jadąc nad jezioro Garda przejechaliśmy przez Parco Naturale del Beigua (wspaniała i kręta droga SP57 – SP40 i SP73)i udało nam się nawet jechać w chmurach! Na najwyżej położonych odcinkach temperatura spadła do 15 stopni, a po zjechaniu  na niższe partie, znów było powyżej 30. Kolejną ciekawą drogą okazała się SP 165 prowadząca przez Parco Naturale delle Capanne di Marcarolo.

Lago di Garda to największe i najczystsze jezioro we Włoszech. Żeby je objechać potrzebujemy aż 156 kilometrów! Dookoła piękne winnice i góry. Błękitna, krystaliczna i ciepła woda sprzyja kąpielom.     
Z ciekawostek - coś co nam się bardzo spodobało we Włoszech. DARMOWA woda w odpowiednich punktach czerpania. Do wyboru gazowana (!!!), niegazowana i bardzo zimna. Można przyjść z kanistrami, butlami i butelkami. Czy po prostu się napić. Świetny pomysł! Popieram :)Taka darmowa woda powinna być w każdym kraju, miasteczku i wsi!
Lago di Garda - olbrzymie jezioro, robi wielkie wrażenie, zwłaszcza na mnie - fance jezior.  I faluje niczym morze... Dzisiaj był smażing, plażing i chilling. I jak widać na filmiku te piękne winnice... pewnie i winning... :P

Dzień 10 - Riomaggiore, Cinque Terre, Liguria we Włoszech
Po epickim czasie nad Gardą i w mieście Brescia ruszamy do perełki włoskiej riwiery – Liguryjskiego Cinque Terre. 
5 miejscowości – Monterosso, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore, wpisane zostały na listę UNESCO i tworzą niepowtarzalną nadmorską mieszankę piękna, romantyzmu i krętych, widokowych dróg dla motocyklistów. 
Od miejscowości La Spezia warto jechać trasą SP370 i wjeżdżając coraz dalej drogą SP51 przejechać cały nadmorski odcinek, wjeżdżając do poszczególnych miasteczek. W Riomaggiore jest zakaz wjazdu wszelakich pojazdów od 10:00 (jest szlaban i posterunek policji zaraz przy nim). Wjeżdżać mogą jedynie mieszkańcy i osoby, które wynajęły coś w miejscowości. Dla auta to już kłopot, ale motocykl można zostawić na jednej z zatoczek czy przy parkingu. 
Miasta połączone są też koleją, oraz szlakiem pieszym Via dell’Amore, który niestety w połowie zawalił się w 2013 i do dzisiaj władze Włoch nie postanowiły go odnowić. Można też wybrać taksówkę wodną, ale to droga impreza (około 100e za przepłynięcie z Riomaggiore do Vernazza). 
Bajka! I to jedzenie... owoce morza pod każdą postacią - od wyrafinowanych dań z posh restauracji, po uliczne smażone ośmiorniczki i krewetki zamiast frytek...
Na naszą „bazę” wybraliśmy Riomaggiore. Spędziliśmy tutaj 3 magiczne dni, pijąc wino, słuchając wieczorami skrzypka dającego darmowe koncerty w zatoczce nad morzem i… wzięliśmy najprawdziwszy w świecie ślub w ruinach zamku! 

Dzień 11 - 13 - Riomaggiore i Vernazza w Ligurii, Włochy
     Co tu dużo mówić... Stało się! Spełniliśmy kolejne wspólne marzenie.
POBRALIŚMY SIĘ podczas naszej moto podróży.  W bajecznym miejscu, otoczeni bliskimi ludźmi.
Nie zamieniłabym ani jednego momentu, ani jednej chwili, ani jednej minuty. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, ze TEN DZIEŃ stał się tak wyjątkowy!
     Co to był za ślub! Co to była za impreza! :) Skończyło się tym, że po powrocie pociągiem z Vernazzy, gdzie mieliśmy kolację do białego rana, do Riomaggiore, w naszym 4 osobowym apartamencie spało 8 nieplanowanych osób, a my przespaliśmy noc poślubną ze świadkiem... przykryci reklamówką z Tesco ;)
A jutro...? Dalej w drogę -  TOSKANIA!
Film z water taxi (wodnej taksówki) w drodze do restauracji weselnej. Widok na Al Castello w Vernazza, restauracji na klifie.



Dzień 14 - Region Toskanii i Florencja, Włochy
Kiedy emocje poślubne już opadły, spakowaliśmy nasze manatki, wysłaliśmy paczkę z rzeczami już po-ślubnymi, spowrotem do UK i ruszyliśmy w dalszą trasę, prowadzącą przez Toskanię – szlakiem cyklu gier Assassin’s Creed (II, Brotherhood i Revelations). Jako kompletnie zakochany gamer w tej serii nie mogłam odpuścić takiej okazji, żeby odwiedzić miejsca związane z Ezio Auditore di Firenze i jego przygodami w zakonie Asasynów. Punktem kulminacyjnym miała być miejscowość Monteriggioni. Zobaczyć tę niewielką miejscowość ukrytą za murami obronnymi, to marzenie niejednego gracza.
 Żegnaj piękna i morska Ligurio! Witaj słoneczna, upalna, winno - oliwkowa Toskanio!

Tym sposobem odwiedziliśmy Florencję, Sienę i zatrzymaliśmy się na kampingu oddalonym  2km od Monteriggioni – historycznej wsi – twierdzy, która poza swoją rolą w grze Assassin’s Creed, odegrała również rzeczywiste znaczenie na polu historii. Kamping okazał się bardziej niż zaskakujący. Choć nie tani (38e), to przy rejestrowaniu się w biurze, Pani nas zapisująca wręczyła nam butelkę wina chianti z kampingowych winnic. Takie rzeczy tylko we Włoszech ;) Zjedliśmy przepyszną kolację w campingowej restauracji, która odwiedzają tubylcy z zewnątrz, posiedzieliśmy nad podświetlanym basenem i poszliśmy spać do naszego przytulnego namiotu... ;) A wino? Było zaskakująco dobre! 


Dzień 15 - Monteriggioni i Rzym (Włochy) oraz Watykan
     Rano zebraliśmy się z pola i zawitaliśmy do... Monteriggioni! :)Tak!
Zrobiłam to! Kolejne marzenie spełnione. Marek, dziękuję za to, że mogę je realizować z Tobą :*
     Słynny zamek castello di Monteriggioni odwiedzony i zobaczony na własne oczy. Siedziba Ezio Auditore di Firenze, bohatera serii gier Assassin's Creed Ubisoftu, zobaczona w realu!
Jest mniejsza niż ta wirtualna i nie ma głównej willi na końcu murów, ale i tak jest przepiękna!
Ps. Wiem, że to wydarzenie zrozumieją tylko prawdziwi gamerzy... :P A jeśli chcesz przeczytać o nim więcej, to tutaj.
     Dalej pognaliśmy do Rzymu, a tam skwar i upał. Termometr w naszym motorze pokazywał 36,5 stopnia!
Kocham takie upały <3  🌞🌞🌞😎👍


Po drodze do Rzymu, w Chianciano Terme, znów dała nam się we znaki felerna opona, z której schodziło powietrze. Poszukując kompresora na zamkniętych w porze sjesty stacjach benzynowych, poznaliśmy Giancarlo – włoskiego podróżnika i kierowcę BMW GS Adventure Trophy, który nie dość, że pomógł nam w potrzebie z oponą, to jeszcze wspólnie dojechaliśmy do Rzymu piękną trasa widokową, którą ten znał, jako lokals. Trasa wiodła przez Parco di Monte Peglia e Selva di Meana, drogą SP114 nad jeziorem di Bolsena, SP39 nad jeziorem di Vico i SP4 nad jeziorem di Bracciano.

W Rzymie termometry zwariowały. 36,5 stopnia nas przywitało, gdy wjeżdżaliśmy pod Koloseum. O dziwo – w stolicy jeździ się łatwo i przyjemnie, a ulice są szerokie. Choć czasem kierowcy robią co chcą, wszystko się ze sobą jakoś tak samoistnie zazębia. Bardziej trzeba zwracać uwagę na skutery, bo te potrafią tak lawirować i manewrować między autami, że czasami zaskakiwało mnie jak to możliwe bez teleportacji. 
Jest i Collosseo! Robi wrażenie...
     A poniżej filmik - zlepka z jazdy motorem ulicami Rzymu. Stabilizacja obrazu Sony Xperia Z5 po prostu miażdży - to już nie jest zwykły wymiar telefonu.

Dzień 16 - Państwo San Marino, miasto Rimini (Włochy)i Lido di Dante (Włochy)
     Z Rzymu droga powiodła nas przez piękne tereny, pełne wzgórz z twierdzami i zameczkami oraz typowych domostw wśród pól. Dotarliśmy do najstarszej republiki świata - San Marino, która istnieje od 301 roku i ma bardzo ciekawą historię powstania.
   San Marino ma bardzo ciekawą historię... my dzisiaj też jedną ciekawą mieliśmy, ale o tym poniżej ;)
Z Wikipedii:
"San Marino uważa się za najstarszą istniejącą republikę świata, utworzoną w 301 roku przez chrześcijańskiego budowniczego, kamieniarza (inni podają, że był kowalem) zwanego świętym Marinusem. Gdy uciekał przed prześladowcą chrześcijan, cesarzem rzymskim Dioklecjanem, ukrył się na szczycie Monte Titano (najwyższe z siedmiu wzgórz San Marino) i tam założył małą wspólnotę chrześcijańską. Właścicielka ziemi, Rimini, zapisała ją w testamencie wspólnocie chrześcijańskiej. Na pamiątkę kamieniarza ziemię nazwano „Ziemią San Marino”, by w końcu zmienić ją na „Republika San Marino”. "
„Curva, curva, curva – gommista!”  😂🙈🙊🙉 
Na stacji benzynowej poznaliśmy Massimo, mówiącego bardzo ładnie po Polsku. Pomógł nam i pokazał, gdzie możemy naprawić naszą oponę, którą codziennie musieliśmy pompować i szukać kompresora, bo nie mieliśmy ze sobą nic do pompowania.
Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, ze samo słowo „zakręt” po włosku to dość często używana w Polsce inwektywa w stosunku do kobiety lekkich obyczajów. Gdy nam jakiś przechodzeń tłumaczył, jak dojechać do wulkanizacji, prawie pospadaliśmy z motocykla ze śmiechu. Dobrze, że dużo gestykulował, łatwiej było zrozumieć w którą stronę te zakręty… ;) Ostatecznie dojechaliśmy do celu, ale… w zakładzie nikt nie mówił po angielsku. Udało się wyjaśnić wszystko na migi i z pomocą Google Translatora. W takich chwilach okazuje się niezastąpiony! Ale było śmiechu! Kolejna przygoda do kolekcji.

Z nowiusieńką oponą, jako pamiątką z San Marino, pojechaliśmy do Rimini, gdzie przez cały długi i zamknięty deptak tylko dla pieszych, eskortowała nas policja, w geście sympatii dla motocyklistów. Ot tak, żeby nam było szybciej, bo większość uliczek była pozamykana i musielibyśmy cofnąć się aż do głównej drogi, by wydostać się z Rimini. Udało się – po dotarciu na pustą i spokojną plażę w Lido di Dante, rozłożyliśmy nasz materac i spaliśmy na dziko na plaży, mając nadzieję na obudzenie się wraz ze wschodem słońca. Udało się, ale… widniejące na horyzoncie platformy wiertnicze trochę popsuły nam ten widok, chociaż dzięki nim – zapamiętamy go na długo!

Dzień 17 - Wenecja, Włochy
Wenecja – kolejny przystanek. Jak wiadomo, nie można po niej poruszać się pojazdami, zostawiliśmy więc motocykl na płatnym parkingu tuż przy wjeździe. Nie sposób nie trafić – znaki i policja kieruje bezpośrednio do niego. Jest również niedaleko bezpłatny parking dla motocykli (parcheggio moto), ale jedynie na 24 godziny. Po tym czasie ryzykujemy odholowanie naszego konika.

Wenecja zachwyca… i rozczarowuje zarazem. Drażni przepychem, tłokiem i komercją, by po chwili rozkochać nas w sobie ukrytym wąskim przejściem bez ludzi, na końcu którego znajdziesz romantyczną knajpkę z aromatyczną kawą i domowymi wypiekami. Irytuje śmieciami i brudem, by zaraz rozkochać Cię w widokach i budownictwie. 
Udało nam się znaleźć wiele pięknych , zacisznych miejsc, gdzie można było przycupnąć i w spokoju napawać się widokami czy podglądać taksówki i gondole podpływające pod wodne bramy hoteli. I co ważne – wbrew opinii niektórych – Wenecja nie śmierdzi! Wręcz przeciwnie - czułam jedynie zapach espresso, czosnkowych frutti di mare (owoców morza), wody i wodorostów. No, może te najdelikatniejsze, przypudrowane noski, nielubiące zapachu wody, uznają że śmierdzi, ale nam nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – to klimat tego miasta. 
     Czas na nocne zwiedzanie. Śpimy dzisiaj w hotelu tuż przy placu świętego Marka. Zaszaleliśmy - ostatnia noc we Włoszech... Paradoks - wczoraj spaliśmy na plaży na nienadmuchanym materacu... a dziś w 4 gwiazdkach, z kapciuszkami i szlafroczkiem złożonym na łóżku, gdzie pod 'wodną bramę hotelową' podpływają gondole i wodne taksówki, które można zamówić w recepcji...













Dzień 18 - Przełęcz Stelvio i Strada del Vino, Włochy / Austria
Żegnamy się powoli z Italią, choć z ciężkim sercem. Na deser zostawiliśmy sobie coś, o czym już dawno oboje marzyliśmy – przełęcz Stelvio.
Przejechaliśmy magiczną Via del Vino (Strada del Vino lub Weinstrasse) drogą SP19 łączącą się z SP14 , gdzie po horyzont, od gór do gór, ciągną się winnice. Cudowny widok i zapach świeżych winogron nie do opisania! Co ciekawe - tutaj znaki są w dwóch językach i ludzie gaworzą sobie po włosku i austriacku. W winnicy, gdzie się zatrzymaliśmy, Pan sprzedający wino mówił po angielsku i opowiadał nam, że mimo przynależności do terenów włoskich, on czuje się Austriakiem i to jego język. dziwnie troszkę, mieszkać w jednym kraju, ale sercem przynależeć do drugiego, który leży zaraz nieopodal.

STELVIO. Droga SS38 taka kręta! Taka piękna! Na szczycie  zastały nas 3 stopnie i padające płatki śniegu. Marzenie spełnione, a przełęcz robi ogromne wrażenie – żadne zdjęcia, choć najlepsze - nie oddadzą jej zakrętów przejechanych samemu. Nocujemy z widokiem na góry i jezioro Lago di Resia (droga SS40) – tuż obok granicy włosko – austriackiej. Tutaj też wszyscy mówią jedynie po austriacku. 
     Nie mogliśmy też przepuścić okazji, żeby nie przejechać słynną (jeśli nie najsłynniejszą) przełęczą STELVIO. Taka kręta! Taka piękna! Na szczycie 4 stopnie i padające płatki śniegu!!! Amplitudy OGROMNE.

Dzień 19 - Tyrol, Austria

Postanawiamy przejechać przez Tyrol. Na drodze B179 (która jest częścią europejskiej drogi E532) świetny postój i punkt widokowy na jezioro Blindsee. Bardzo, bardzo podoba nam się podejście Austriaków do 'bajkersów'. Machają, uśmiechają się, a w prawie każdej miejscowości znajdzie się zajazd / hotelik czy pensjonat przychylny motocyklistom. Z daleka widać mrugające neony przedstawiające motory, makiety motorów na dachach budynków, banery z bajkami, czy duże napisy 'Herzlich willkommen motorrad'. I to lubimy!

Dzień 20 - Austria, Niemcy, Luksemburg, Belgia, Francja. Bruksela (Belgia)
W drodze przejechaliśmy Austrię, Niemcy, Luksemburg i Belgię, aż do Francji.
Po drodze zwiedziliśmy centrum Luksemburga i zahaczyliśmy o belgijską Brukselę, gdzie zobaczyliśmy słynne Atomium. Robi wrażenie, a flaga dumnie powiewa na jego szczycie.
Ta wyprawa tylko zaostrzyła nasz apetyt na kolejne. I tak za jakiś czas postanowiliśmy sprawdzić podczas dwutygodniowego wyjazdu, czy makaki gibraltarskie faktycznie są takie groźne. A w tym roku planujemy objechać Bałkany.

Dziś, gdy mi smutno, gdy mi źle - właśnie za tymi dniami tęsknię i wspominam. Spełniła się jedna z moich wielkich przygód, o których marzyłam. W dodatku z najfajniejszym kierowcą u boku :) 


Gdzie tankować?
Warto zjeżdżać z głównych i mocno uczęszczanych tras. Na niedużej, lokalnej stacji benzynowej zapłacimy nawet o 30 - 40 euro centów taniej za litr paliwa, niż na autostradzie. Średnia cena za litr we Włoszech i Francji to około 1,45e

Jak płacić?
Wszędzie posługiwaliśmy się bez problemu euro i kartami kredytowymi. Trzeba się przygotować na to, że nie wszędzie zapłaci się kartą, warto więc mieć gotówkę.

Gdzie zjeść?
     Śniadania i kolacje to zwykle zakupy w lokalnych sklepach i marketach – przeciętna kwota na zakupy to około 10-12 euro na dwie osoby, która wystarcza na przygotowanie kanapek, kawy, soku i jakiegoś deserku. Gotowaliśmy też na kuchence gazowej proste dania.
Posiłek w restauracji – to trochę skomplikowane, jeśli chodzi o godziny we Francji i Włoszech. Po godzinie 12:00 do co najmniej 18:00 można zapomnieć o zjedzeniu czegoś innego niż hot - dog. Owszem, restauracje są i prosperują, ale jedzenia nie uświadczy się niestety, ewentualnie kawę i lody. Sjesta.
We włoskiej Ligurii doskonałą przekąską okazały się smażone owoce morza, podawane w rożkach zamiast frytek. Koszt 5e – duża porcja obiadowa.

Darmowa woda we Włoszech
Coś co nam się bardzo spodobało we Włoszech. DARMOWA woda w odpowiednich punktach czerpania. Do wyboru gazowana (!!!), niegazowana i bardzo zimna. Można przyjść z kanistrami, butlami i butelkami. Czy po prostu się napić.
    
Odzież
Należy przygotować się na każde warunki. Jak to w górach, pogoda zmienną jest i od słonecznej do deszczowej mały krok. Do tego wielkie amplitudy i rozpiętość temperatur – od upału 36,5 stopnia w Rzymie do 3 i śniegu na przełęczy Stelvio. Warto zabrać CIENKĄ koszulkę z długim rękawem, która będzie chronić przed słońcem.

Gdzie spać i za ile?
Nie ma problemu ze znalezieniem noclegu w rozsądnej cenie na popularnych appkach z pokojami i pensjonatami typu b&b. Średnia cena to 40e, ale trzeba pamiętać, że to ŚRODEK SEZONU, więc ceny są znacznie zawyżone. We Francji warto zatrzymać się w hotelach typu F1 – są tanie i standardem nie najgorsze. Pola kampingowe we Włoszech oferują miejsca w średniej cenie 20-35 euro za motocykl, spory namiot i dwie osoby - czasami taniej wypadało b&b bukowane tego samego dnia przez aplikację na telefonie. Warto zaopatrzyć się w solidne śledzie – na wielu polach namiotowych podłoże jest kamieniste i zwykłe śledzie sobie nie radzą.

Bezpieczeństwo
Podczas całej podróży nie spotkaliśmy się ani razu z kryzysową sytuacją czy niebezpieczeństwem ze strony innych osób. Ludzie, zwłaszcza małych miejscowości, są bardzo przychylni, ciekawi i pomocni. We Włoszech należy pilnować się na rondach – Włosi po prostu uwielbiają je ścinać i zmieniać pasy bez kierunków.


Relację z tej podróży możesz znaleźć w numerze 05/2018 czasopisma "Motocykl"

Prześlij komentarz

Dzięki, że zostawiasz po sobie ślad - to zawsze motywuje :)